Umowa Dusty’ego – Opowieść na święto czaszek
Mary Kirby (tłum. Artur Cnotalski)
Smugi mgły wpełzały do baru przez zasłony w drzwiach. W okresie święta czaszek nie dało się tego powstrzymać. Męczyło to Max bardziej niż wszechogarniająca ciemność czy skorpiony, które przynajmniej trzymały się z dala od jej baru. To nie był dobry czas dla interesów, a wiele bystrzejszych osób brało w tym okresie na wstrzymanie. Jednak doświadczenie podpowiadało Max, że interesy nie mogły czekać. Należało kuć żelazo, póki gorące, niezależnie od tego, jak ponura była atmosfera.
Przyglądała się uważnie mężczyznom po drugiej stronie stołu, analizującym z uwagą swoje karty. Spuszczanie oczu z Regulatorów na dłużej niż chwilę nigdy nie było dobrym pomysłem. Szczególnie, jeśli samemu należało się do tej organizacji. Oszukiwanie się nawzajem było wśród nich niemal oznaką szacunku. Niemal. W oczach Max ta transakcja trwała już zbyt długo, a ryzyko było zbyt duże. Była też kwestia jej żony, Leny, która mogła znudzić się czekaniem i przysłać kogoś po nią.
– Podbijam o dwadzieścia.
Starszy mężczyzna, jeden z negocjatorów przysłanych przez Zhim, uśmiechnął się do Max. Był już za bardzo do tyłu, by wrócić do gry na dobre. Max uznała, że starał się teraz przegrać w jak najbardziej widowiskowy sposób.
Młodszy Regulator jęknął i odłożył karty na stół.
– Znowu to robisz? Dobra, pasuję.
Pochodził z Heliostu, reprezentował nowego przywódcę z tego miasta i starał się zrobić dobre wrażenie. Nie szło mu najlepiej, ale przynajmniej się starał.
– Vin, nie masz już dwudziestu, żeby podbić.
Max odchyliła się i oparła plecy o ścianę boksu, w którym grali. Spojrzała na skromną kupkę monet leżących przed starszym z mężczyzn.
– Wystawię ci kwit – odpowiedział Vin, niezbyt zmartwiony sytuacją.
– Nie zrobisz tego – odparowała twardym tonem Max. – Nie w sytuacji, kiedy Zhim jest mi już winna całego tragarza wypełnionego częściami do javelinów.
Vin zmarszczył brwi.
– Dusty by się zgodził.
– I w ten właśnie sposób Dusty przegrał ten cholerny bar. Nie możesz zakładać się o coś, czego nie jesteś gotowy przegrać. – Zauważyła, jak próbuje podmienić jedną z kart na tę wyciągniętą z jego buta. – A ty nie masz nic. Bar ma nowego właściciela i nowe zasady, Vin.
– Nie ma za to nowej tabliczki na drzwiach. To nie może być dobre dla interesów – dorzucił Tenzin, młodszy z Regulatorów. – Skończyliśmy już? Muszę wrócić do mojego tragarza, zanim drogi zapełnią się skorpionami.
– Lubię cię, Tenzin. – Max skinęła głową w jego stronę. – Masz głowę na karku.
Tenzin zaczął wstawać, ale Vin gestem nakazał mu usiąść.
– Nie skończyliśmy jeszcze tej partii..
– Jasne – odpowiedziała Max, wzruszając ramionami. – Przekonajmy się, czy ten as, którego wyciągnąłeś z buta, uratuje twoją dumę.
Widząc skonsternowaną minę starszego kompana, Tenzin roześmiał się, wstał i lekko pokłonił Max.
– Cóż, bez wątpienia masz bystrzejsze oko niż Dusty.
– Dlatego wciąż żyję – odpowiedziała i skinęła, że może już iść.
– Przekaż wyrazy uszanowania Lenie – powiedział jeszcze. – Odezwę się w sprawie towaru, kiedy wrócę do Heliostu – rzucił już spod drzwi.
Vin spojrzał na nią spode łba z drugiej strony stołu.
– Powiedz mi Max, to ty stałaś za tym atakiem na tragarza Dusty’ego?
Max zaśmiała się bez wesołości.
– Biorąc pod uwagę, ile ten drań był mi winny? Nie stać go było na śmierć.
Stary Regulator westchnął, po czym wstał.
– A więc to znowu sprawka klątwy? To kiepskie dla interesów, Zhim się martwi. To miejsce miało przez ostatnie lata ponad tuzin właścicieli. – Odsłonił swoje karty, pokazując, że nie ma nic, nawet z dodatkowym asem, a potem spojrzał Max w oczy. – Fort Tarsis jest zbyt ważny, by ciągle przechodzić z rąk do rąk.
– Powiedz Jej Szramionej Wysokości, że co to tego ostatniego się zgadzamy.
Max odprawiła Vina gestem i patrzyła za nim, gdy przekraczał próg i rozpływał się we mgle.
Max wstała od stolika, zebrała karty i kwity potwierdzające zawarte umowy. Ostatni goście baru, trójka freelancerów cuchnących tym sikaczem z Fortuo i niemytymi poduszkami javelinów ruszyła do wyjścia, powtarzając sobie po raz dziesiąty, jak Szczęściarz Jak pokonał jakąś mięsożerną roślinę. Max opuściła za nimi kratę i spojrzała na pusty bar.
Mgła ściągała jej klientów. Wielu mieszkańców Tarsis lubiło się wzmocnić czymś mocniejszym, jednak im więcej klientów, tym też więcej sprzątania po nich. Mgła płatała jej figle, sprawiając, że stolik freelancerów wyglądał jak po ataku dzikiego zwierzęcia. Rozlane napoje wyglądały w ciemności jak kałuże krwi, która powoli wirowała i skapywała z krawędzi stołu na podłogę. Westchnęła i spróbowała zgadnąć, kiedy Lena zacznie się martwić.
– Amal, zrób szybką inwentaryzację – rzuciła przez ramię, wyciągając spod baru szmatę i mopa. – Jeśli musimy uzupełnić jakieś braki, wolę zacząć rozglądać się za tym już teraz. W tę pogodę nie ma mowy, byśmy załatwili coś szybko.
– Zostaw to mnie, Max!
Oficjalnie Amal był głównym barmanem, jednak z trzech osób stojących za barem to on miał najmniej do powiedzenia. Max dała mu tytuł głównego, by przestał zamęczać pozostałą dwójkę pytaniami podczas pracy. Amal zaczął z entuzjazmem zdejmować kolejne zakurzone butelki z półki i badać ich zawartość. W pewnym momencie zamarł, zmrużył oczy i wpatrzył się w coś w odległym kącie pomieszczenia.
– Hej, ci Freelancerzy chyba coś tam zostawili. Weźmiesz to? Może zdążymy im to oddać.
Max odsunęła zasłony narożnej niszy. Wśród butelek i kałuż rozlanych napojów spoczywała stara czapka roznosiciela wieści. Nazwanie jej „czapką” było zresztą mocną przesadą – nakrycie głowy dawno już wyblakło i teraz było zwyczajnie bure. Daszek pokrywały nierówne, czarne plamy. W powietrzu uniósł się wątły aromat starego samogonu. Przeszył ją dreszcz i odruchowo pomacała taśmę wewnątrz czapki. Szybko znalazła ukrytą zaszewkę, w której spoczywały cztery karty do gry i kompletnie zamazany, nieczytelny kwit.
– Max, mam ich gonić? – zapytał Amal zza ściany butelek.
– Nie kłopocz się, to nie ich.
Max podeszła do baru i wyrzuciła czapkę do śmieci. Następnie wróciła do niszy i wzięła się za wycieranie uświnionego stolika.
– Nie powinniśmy odłożyć jej do rzeczy znalezionych? – Amal wydawał się zaskoczony. – Właściciel może po nią wrócić.
– Należała do Dusty’ego – odpowiedziała Max, wzruszając ramionami. – Nie ma szans, by po nią wrócił.
– Klątwa – wyszeptał Amal. Za plecami kobiety rozległ się brzęk butelek uderzających o siebie, po czym dosłyszała przytłumiony głos barmana: – A niech to! Choroba!
Mężczyzna bez powodzenia próbował powstrzymać butelki przed upadkiem na podłogę. Max wzdrygnęła się i zerknęła w stronę baru. Na szczęście nic się nie potłukło.
– Amal – rzuciła oschle. – Spróbuj, proszę, nie zdemolować mojego baru.
Zdenerwowany barman potknął się, wychodząc zza kontuaru.
<p> – Jakim cudem? Skąd tu się wzięła czapka Dusty’ego? Nie żyje już od miesięcy! Jak się tu znalazła?
Pozbierał upuszczone butelki i trzymał je teraz jak jakiś bukiet bimbru.
– A skąd ja mam wiedzieć? Takie poszramione rzeczy dzieją się tu non stop.
Max udało się uprzątnąć większość stołu, wzięła się więc za mycie podłogi. W powietrzu cuchnęło niemytymi lancerami, którzy spędzili trochę zbyt wiele czasu w ciemnościach. Starała się nie oddychać zbyt głęboko. Po wytarciu rozlanego alkoholu stolik nie wyglądał już jak miejsce zbrodni, ale wijące się nad podłogą smugi mgły wciąż sprawiały, że bar wyglądał jak na wpół zapamiętany sen.
Amal milczał przez chwilę. Przez parę chwil jedynym dźwiękiem był stuk przesuwanych na półkach butelek.
– Mimo to – odezwał się w końcu – ta czapka należała do Dusty’ego. Może… nie wiem, nie powinniśmy jej wyrzucać?
– To zwykła czapka. Nie będziemy mu budować kapliczki z czapką w środku. – Max odłożyła szmatę i mopa. – Możesz dokończyć sprzątanie? Ja przejrzę rachunki.
– Jasne, oczywiście.
Max przeszła na zaplecze i zamknęła za sobą drzwi. Kłębiąca się wokół jej stóp mgła sprawiała, że trudno było ocenić, gdzie dokładnie znajduje się podłoga. To było najgorsze święto czaszek, jakie pamiętała. Ocknęła się z zamyślenia i wspomniała czekającą samotnie w domu Lenę. Jej żona potrafiła spojrzeniem złamać opór nawet najtwardszych Regulatorów, bała się jednak ciemności. W ich mieszkaniu zawsze paliło się co najmniej jedno światło. Czasem było zapalonych więcej, ale w tej mgle...
Siadała właśnie, by przeliczyć pieniądze, gdy usłyszała krzyk Amala.
– Max!
Wybiegła do głównego pomieszczenia.
– Wszystko w porządku? Co się stało?
Amal wskazywał na coś palcem. Jego dłoń drżała.
– Wróciła! Wróciła!
Max podążyła wzrokiem za przerażonym spojrzeniem Amala do stolika przy wejściu. Stara, wytarta czapka wisiała na oparciu krzesła.
– Bardzo śmieszne, Amal.
Podeszła do krzesła i z ciężkim westchnieniem zdjęła z niego czapkę. Z całą pewnością było to to samo nakrycie głowy. Wciąż czuć je było ulubionym bimbrem Dusty’ego. Za taśmą wewnątrz tkwiły te same karty, a na wierzchu były te same plamy krwi. Max wrzuciła ją do kosza z nieco większą determinacją, niż za pierwszym razem. Może czapka nie zrozumiała za pierwszym razem?
– Możesz wynieść śmieci? – rzuciła do Amala, wracając na zaplecze.
Było tam teraz ciemniej, niż przed chwilą. Mgła wspinała się po ścianach i okręcała wokół kinkietów, tłumiąc światło. Opływała biurko i leżące na nim kasetki z pieniędzmi oraz talię wytartych kart. Max przegoniła dłonią smugi znad blatu z wyraźnym rozdrażnieniem. <p> – Nie będę z tobą grać – wymamrotała.
Do jej uszu doszły głośne kroki i zgrzyt bramy sygnalizujące, że Amal wyniósł śmierci do fortowej spalarki. Przynajmniej to miała już z głowy. Max usiadła przy biurku i otworzyła kasetkę. Im szybciej skończy, tym szybciej wróci do domu, do Leny. Pół godziny później rozległa się seria tupnięć oznajmiająca powrót Amala. Max podniosła wzrok znad księgi rachunkowej i przetarła oczy. Nie widziała już ani ścian, ani podłogi. Większość zaplecza została już zasnuta przez mgłę, a światło z kinkietów ledwo przebijało się przez mleczną zasłonę. Max podniosła się niepewnie z fotela i ruszyła przez pokój, gdy z baru rozległ się mrożący krew w żyłach krzyk.
Max pobiegła w stronę drzwi. Na głównej sali znalazła Amala, który bezgłośnie pochlipywał koło wejścia. Podeszła do niego i złapała go za ramiona.
– Amal, weź się uspokój! – Max potrząsnęła przerażonym barmanem.
Gdy spojrzał na nią, w jego oczach odbijało się bezbrzeżne przerażenie.
– Znowu wróciła! Wrzuciłem ją do spalarki, Max! A co jeśli ona chce się zemścić? – Przy ostatnim słowie głos Amala zadrżał.
Max rozejrzała się dookoła, rzuciła okiem w kierunku baru i poczuła zimny dreszcz.
– To tylko czapka. Nawet ty poradziłbyś sobie z nią w walce. – Złapała czapkę Dusty’ego, zgniotła ją w dłoni i wrzuciła do kosza. – Idź do domu, Amal, poradzę sobie z tym.
– Ale Max! – próbował się sprzeciwić Amal.
Wtem rozległo się głośne pukanie. Przez chwilę oboje patrzyli na siebie wyraźnie zaskoczeni. Dźwięk dochodził od strony zaplecza.
Max wzięła głęboki wdech. Uspokoiła samą siebie, że takie poszramione rzeczy ciągle się tu zdarzały. To nie było nic szczególnego.
– Idź do domu, ja pozamykam – rzuciła do barmana i ruszyła w stronę zaplecza.
– Nie! – krzyknął Amal, próbując zastąpić jej drogę. – Max, to klątwa, nie otwieraj!
– Słuchaj, Amal. - Max próbowała sprawić, żeby jej głos zabrzmiał uspokajająco, ale sprawiała po prostu wrażenie zmęczonej. Nie była zbyt dobra w rozwiewaniu obaw innych. – To żadna klątwa. Klątwy nie pukają. Idź do domu, to był bardzo długi dzień. <p> Po tych słowach ominęła Amala i otworzyła drzwi.
Nie było za nimi nikogo. Przez chwilę zastanawiała się, czego właściwie się spodziewała. Poczuła zimny dreszcz i zobaczyła na ziemi czapkę. Za jej plecami Amal zaczął zawodzić jak dziecko ze zdartym kolanem.
Max zamknęła drzwi.
– Dobra, marsz do domu. Natychmiast! – Złapała Amala mocno za ramiona i obróciła go w stronę wyjścia.
– Ale ty tu umrzesz! – zaszlochał Amal. – Jeżeli wyjdę z baru, klątwa cię dopadnie, a ja nie chcę znowu zmieniać szefowej! – Zaparł się, nie pozwalając Max się wyprowadzić.
– To miło z twojej strony, ale jednocześnie jedna z najgłupszych rzeczy, jakie w życiu słyszałam – powiedziała Max, zbierając resztki pewności siebie.
Udało jej się przeciągnąć Amala kilka kroków w kierunku drzwi.
Od strony zaplecza znowu dobiegło głośne pukanie.
Wtedy puściły jej nerwy. – Zamknięte! – krzyknęła w tamtą stronę, a potem bez mrugnięcia okiem wypchnęła Amala za drzwi wejściowe i opuściła za nim kratę.
– Max? – zaszlochał mężczyzna po drugiej stronie.
– Zamykam. Uważaj na tych cholernych schodach.
Poczekała, aż Amal opuści krąg światła rozlewającego się z baru i zniknie we mgle.
Kiedy już nie było go widać, Max podeszła powoli do zaplecza i stanęła przed drzwiami. Z sercem łomoczącym w piersi wbiła spojrzenie w klamkę, próbując uspokoić się na tyle, by zmusić się do otwarcia drzwi. Z każdą chwilą była coraz bardziej wściekła na siebie, że ta cholerna czapka tak ją przerażała. To była wina Amala. Poruszał tematy, które powinien zostawić w spokoju. Sięgnęła do klamki i otworzyła drzwi.
Czapka leżała cicho i spokojnie na podłodze.
Gapiła się na nią dłuższą chwilę. Wzięła głęboki wdech, powoli wypuściła powietrze, a potem podniosła ją. Przetarła materiał rękawem, co w żaden sposób nie poprawiło jego wyglądu, i obróciła nakrycie głowy w dłoniach.
– Dobra – rzuciła, rozglądając się po pustym pomieszczeniu. – Niech ci będzie, zawrzemy umowę.
Przeszła przez pokój i zawiesiła czapkę na haku.
Nakrycie głowy nie poruszyło się. Było w końcu tylko czapką.
Max uświadomiła sobie, że wstrzymuje oddech, więc powoli wypuściła powietrze.
– I co, teraz gra? –rzuciła w przestrzeń.
Kiedy nic się nie stało, zadowolona z siebie pokiwała głową i zgasiła światła, by ruszyć do domu. Lena z pewnością ją zabije.
Szczególne podziękowania dla Neila Grahna, Ryana Cormiera, Cathleen Rootsaert, Jaya Watamaniuka i Karin Weekes