Finał FIWC w LA polskim okiem
"Rdk"
2011-06-29
W tym roku mieliśmy niepowtarzalną szansę, aby mieć dwóch reprezentantów na finałach FIFA Interactive World Cup – największego na świecie turnieju w gry z serii FIFA na konsole PlayStation3. Turniej pod egidą Międzynarodowej Federacji Piłki Nożnej , Electronic Arts oraz Sony co roku daje szansę udziału ludziom z całego świata. Jest nawet rekord Guinnessa, według którego w ostatnim turnieju FIWC grało ponad 800 tys. ludzi z całego świata. W tym roku polskie eliminacje odbyły się jako jedne z ostatnich w kalendarzu FIWC, więc niektórzy gracze rodzimej sceny chcieli spróbować swoich sił na turnieju kwalifikacyjnym w innym kraju.
Zostań fanem EA SPORTS FIFA na Facebooku!
Ekipa MaxFloPlay wysłała czteroosobowy skład na czesko-słowackie eliminacje odbywające się w Pradze. Jak się później okazało był to strzał w dziesiątkę, gdyż jeden z reprezentantów – Patryk „kaka” Urbanek był tego dnia bezkonkurencyjny i wygrał te zawody.
Lekki smutek przyniosły potem eliminacje rozgrywane w Champions Bar warszawskim hotelu Marriott, podczas których okazało się, iż Polskę na finałach będzie reprezentował Portugalczyk z klanu Team Dignitas – Francisco „Quinzas” Cruz.
Patrykowi nie pozostało nic innego jak przygotować się do finałów. 1 kwietnia, czyli w święto głupców na oficjalnej stronie FIFA Interactive World Cup ukazał się informacja, że to Los Angeles będzie gospodarzem tegorocznych finałów. Dla Europejczyków „Miasto Aniołów” wydawało się zdecydowanie bardziej atrakcyjne niż Berlin, Amsterdam czy Barcelona, które były gospodarzem finałów w poprzednich latach.
Oczywiście, aby ktoś z „kraju nad Wisłą” dostał się do Stanów Zjednoczonych potrzebna jest magiczna nalepka w paszporcie zwana wizą. Wbrew pozorom, aby otrzymać to zezwolenie nie trzeba się napocić, więc po wizycie w konsulacie w Krakowie zadowolony Patryk wracał do rodzinnych Mysłowic z „bananem” na twarzy wiedząc, że już niedługo wybierze się w podróż do USA.
Cały okres przed turniejem dla każdego zawodnika to żmudna komunikacja z jednym z organizatorów, co nie należało do łatwych zadań. nie potrafi czytać ani pisać ze zrozumieniem, na co skarżyli się w kuluarach także inni zawodnicy. Dopiero 10 dni przed samymi finałami Patryk dowiedział się, że może zabrać ze sobą osobę towarzyszącą, a jeden (!) dzień przed odlotem okazało się, że FIFA Travel pomieszała rezerwacje i Patryk zamiast lecieć z Krakowa musi przyjechać do Warszawy. Oczywiście nie został on o tym poinformowany, tylko jego rezerwacja z Krakowa przestała istnieć w systemie linii lotniczych i zaczęliśmy się zastanawiać, co się dzieje.
Tego samego dnia w którym dowiedzieliśmy się o możliwości zabrania osoby towarzyszącej kolega Patryka z MaxFloPlay znany pod nickiem „Rdk” (który jest również autorem tego tekstu) musiał dokonać czarów i dostać wizę do USA szybciej niż jak to zazwyczaj bywa średniego czasu 7 dni roboczych. Do tej pory nie wiem jak to się stało, ale już po 3 dniach roboczych otrzymałem swój paszport z wizą, która dla wielu śni się po nocach. „MaxFloPlay jedzie do LA” – pomyślałem…
„Dear Passangers your Lufhtansa flight LH 1613 to Munich is ready for boarding” – łamaną angielszczyzną stewardessa zapowiedziała możliwość wejścia na pokład samolotu Avro RJ85 Avroliner. Aby dostać się do LA najpierw musieliśmy dolecieć do Monachium. Nasz lot trwał niecałe dwie godziny, a dłużył się niesamowicie. Przed nami był jeszcze lot samolotem typu Airbus A340-600 trwający 12 godzin przez 9 stref czasowych. Możecie wyobrazić sobie nasze zdziwienie, gdy podchodząc do bramki system nie chciał przyjąć naszych biletów, a następnie na naszych oczach zostały one porwane bez słowa przez kobietę posiadającą typową niemiecką urodę. Okazało się, iż staliśmy się ofiarami zjawiska, które nosi nazwę „overbooking” i dzięki temu znaleźliśmy się w klasie biznes! Mnie zdarzyło się lecieć w tej klasie na europejskim rejsie powietrznym, ale w „transatlantykach” to zupełnie inna bajka. Fotele z funkcją masażu, których pozycje można dostosować do indywidualnych potrzeb, w tym nawet wyprostować, aby przypominały łóżko gotowe do snu to tylko część tego, co można tam doświadczyć. Dzięki temu uniknęliśmy „puszki sardynek” w klasie ekonomicznej i mogliśmy w spokoju i wygodzie szybować w kierunku USA obserwując przez okno m. in. białą Grenlandię.
„Welcome to Los Angeles International” – taki napis widniał w korytarzu prowadzącym do amerykańskich celników. Tak, do celników, bo w USA nie jest tak łatwo jak w krajach Unii. Otóż wiza nie gwarantuje wpuszczenia na teren Stanów Zjednoczonych, trzeba jeszcze porozmawiać z jednym, a następnie z drugim celnikiem i jeśli żaden nie będzie miał żadnych przeciwwskazań można wreszcie wyjść z lotniska. Na szczęście po ostatniej wizycie Barracka Obamy w Polsce celnik wiedział, że nie sąsiadujemy z Afganistanem czy Irakiem, co pozwoliło nam uzyskać pieczątkę i wydostać się z lotniska.
Przywitał nas piękny uśmiech pewnej 18-letniej modelki (podobno) oraz typowy Amerykanin, którzy odprowadzili nas do limuzyny. Długa biała limuzyna pełna dietetycznej Coca-Coli jeździła między terminalami, aby zebrać pozostałych pasażerów. Dołączyli do nas faworyt zawodów Adam Winster reprezentujący Team Dignitas, który przyjechał ze swoim ojcem – typowym Anglikiem uwielbiającym piłkę nożną i piwo. Jako ostatni dołączyli do nas Szwajcarzy, którzy bardziej wyglądali na Latynosów , niż kogoś, kto mógłby poszczycić się szwajcarską precyzją w tym, co robi. Tym oto składem wraz z brazylijskim kierowcą ruszyliśmy na autostradę, która kierowaliśmy się do hotelu znajdującego się na Beverly Boulevard. Już w trakcie podróży mogliśmy potwierdzić to, że Amerykanie mają fajne samochody i gdy mijał nas mój ulubiony Chevrolet Camaro w głowie miałem jedną myśl: „chcę takiego”.
Gdy przybyliśmy do hotelu Sofitel LA, który sprawiał bardzo dobre wrażenie tłumnie przywitała nas obsługa. Zostawiliśmy tylko nasze bagaże i znowu wyruszyliśmy w drogę. Tym razem celem naszej podróży był dwór na wzgórzach Beverly Hills, w którym wszystko miało się oficjalnie rozpocząć. Limuzyna podjechała pod drzwi wejściowe, a w środku już większość była obecna. Mimo tego, że rozgrywki zaczynały się następnego dnia o godzinie 10 (my w dworku pojawiliśmy się o 21) nie wszyscy byli jeszcze w LA i pewnie miało to wpływ na ich dyspozycję. Ci, którzy już byli dali się poznać z bardzo dobrej strony. Wszyscy (z paroma wyjątkami) byli bardzo sympatyczni i otwarci. Najwyraźniej każdy był szczęśliwy, że trafił do „Miasta Aniołów” i fakt, że tam się znajdują powodował, że to była podróż ich życia i nawet zły wynik nie mógłby tego zniszczyć.
Przyszedł czas na oficjalne przywitanie i losowanie grup. Zajął się tym Adrian Roelli, menadżer turnieju FIWC, a towarzyszył mu sławny przed laty amerykański piłkarz Tom Dooley, którego... nikt z Europejczyków nie znał. Po wynikach losowania raczej nie było zadowolonych twarzy, niektórzy faworyci tacy jak Adam Winster, Javier Muñoz czy André Casagrande Buffo trafili do koszyka B, tworząc grupę śmierci. O Patryku nikt z obecnych tam zawodników nie słyszał, a jego grupę określono jako słabszą. Ciekawą rzeczą jest, iż na polskich serwisach piszących o FIFA, Patryk był wielkim faworytem całych zawodów. Wydaje mi się, że jak to w naszym kraju bywa, został sztucznie nadmuchany balon, który po prostu pękł. Patryk nie mógł być faworytem i tym turniejem zapłacił za brak doświadczenia na scenie międzynarodowej. Mimo tego, iż grupa C była uważana za słabą jak dla mnie dwóch zawodników Team Dignitas Francisco Cruz oraz Robert Brewster w połączeniu ze znakomitym Hiszpanem Rafael Sanchezem oraz nieznanym Kolumbijczykiem i najstarszym zawodnikiem zawodów – 29 letnim Siergiejem z Rosji nie była aż taka słaba. Jak się później okazało, Patryk przed swoim ostatnim meczem nie miał już nawet matematycznych szans, aby wyjść z grupy, ciężko mi stwierdzić czy zabrakło mu umiejętności, zimnej krwi, doświadczenia, szczęścia, czy wszystkiego tego po trochu. Oto wyniki Patryka:
0:5 Rafael „Ralfitita” Sanchez
1:2 Francisco „Dignitas.Quinzas” Cruz
1:1 Robert “Dignitas.Brewster” Brewster
2:1 Sergei Polichnoi
1:1 Wbeimar Forero
Zanim jednak to nastąpiło, w dzień rozgrywek o 7 rano czekała na nas zła wiadomość. Tylko zawodnicy mogli udać się do dworku rozgrywać mecze, a osoby towarzyszące mają zająć się sobą i dopiero po 15 mogli dołączyć do zawodników. Jak dla mnie jest to przedziwna decyzja, szczególnie, że nigdy w przeszłości podczas finałów FIWC nie zdarzyło się coś takiego, żeby goście nie mogli kibicować swoim cyber-piłkarzom. Nie mogłem być z Patrykiem i oglądać jego meczów ani wspierać, dlatego też ciężko mi stwierdzić, która z możliwych przyczyn wspomnianych wyżej zaważyła o gorszych wynika naszego jedynego reprezentanta. Tutaj też trzeba wspomnieć jak były rozgrywane mecze, otóż dwie grupy grały swoje mecze w ciepłym salonie, natomiast grupa Patryka i jeszcze jedna rozgrywały spotkania na balkonie, co Patryk zrelacjonował tak: „było strasznie zimno i padał deszcz – nie dało się grać”. Pewnie zamysł był fajny, tylko organizatorzy chyba nie popatrzyli w prognozę pogody, bo podczas finałów była całkowicie angielska - prawie zero słońca i przeważnie deszcz. Wiadomo, wszyscy grali w takich same warunkach, jednak sam sposób w jaki to zostało rozegrane pozostawia wiele do życzenia.
Po rozegraniu większości meczów fazy grupowej nadszedł czas, aby gracze się pobawili. Wyruszyli w stronę Universal Studios a konkretnie do iFly Hollywood gdzie mogli wejść do symulatora skoków spadochronowych i poczuć jak to jest skakać z samolotu bez spadochronu. Dla tych, którzy nie czuli się na tyle pewnie, aby skorzystać z tej atrakcji, organizatorzy przygotowali ujeżdżanie byka. Typowa atrakcja z filmów amerykańskich, ale zawodnicy mieli wielki ubaw. Największym „cyrkowcem” turnieju finałowego był Anglik Brewster, który wszędzie musiał zrobić coś śmiesznego tudzież głupiego, a nawet najprostsze rzeczy robił w taki sposób, że wszyscy mogli się z niego śmiać. Gdy wszyscy wsiedli już do dwupiętrowego autobusu turystycznego, ruszyli najsławniejszą ulicą w LA czyli Hollywood Boulevard w kierunku wieżowców AT&T w centrum finansowym miasta. Tam spotkali się ze swoimi gośćmi i jechali trzema windami na ostatnie piętro owego wieżowca. W tym miejscu z pięknym widokiem na Los Angeles rozgrywana była ostatnia część rundy grupowej oraz ćwierćfinały, które pozwoliły wyłonić czterech najlepszych zawodników świata.
Powracając do rozgrywek grupowych – raczej nie było wielkich niespodzianek i najlepsi awansowali do kolejnej rundy. Największym pechowcem można uznać Anglika - Tyleer Walton zakończył grupę B z 10 oczkami na koncie, nawet wygrał bezpośredni pojedynek z Javierem jednak miał gorszy ogólny bilans bramkowy i to Kolumbijczyk awansował z drugiego miejsca. Podczas rozgrywek panował chaos – nikt wiedział z kim i gdzie ma grać oraz jaka jest aktualnie sytuacja. Po pierwszej rundzie Patryk miał rozegrane cztery spotkania, a np. Adam Winster jedno więc wiedział dokładnie ile musi zdobyć punktów, żeby awansować. Organizatorzy sami do końca nie wiedzieli „co, gdzie i jak”, ale udało się w końcu wyłonić czołową ósemkę – tam jedynym ciekawym pojedynkiem był mecz broniącego tytułu mistrza, którym jest Nedad Stojković oraz wielkiego faworyta Adama Winstera. Jak stwierdzili obserwatorzy Nedad grał w „soccera” a Adam w „futbol” i pokonał Amerykanina 4:1.
Najlepsza czwórka, czyli Adam Winster, Javier Muñoz, Francisco Cruz oraz pochodzący z Australii Mark Azzi, w nagrodę wsiadła do helikoptera i przez 30 minut mogła obserwować LA z lotu ptaka, co jak potem stwierdzili było jedną z najfajniejszych rzeczy podczas wielkiego finału
Kiedy helikopter wylądał i wspomniana czwórka dołączyła do nas, pojechaliśmy naszym VIP Busem przez LA znowu do hotelu, a następnie samochodami znowu do dworku na wzgórzach gdzie czekała na nas kolacja oraz magiczne show i kolejne after-party. Sztuczki magiczne wykonywane przez śmiesznych Amerykanów były niesamowite, chyba nie było osoby, która by nie klaskała po zakończonym występie, a po nim czwórka finalistów uciekła szybko do hotelu, aby wyspać się przed dniem ostatnich meczów, natomiast reszta ekipy bawiła się aż do samego końca.
Następny dzień to wczesna pobudka, szybkie śniadanko w hotelu i ponad godzinna jazda autobusem do przystani gdzie czekał na nas jacht. Choć był to kolejny dzień w którym pogoda nie dopisała jednak nikomu to nie przeszkadzało. Otóż na jachcie przywitał nas gość z EA Canada, który opowiedział nam o nowej grze z serii FIFA oznaczonej numerkiem 12. To co mówił sprawiło, że każdemu uśmiechneła się buzia – ta odsłona serii wydawała się być najlepszą z dotychczasowych, a jak ktoś nie wierzył, czekały na nas dwa stanowiska z wersją Alpha gry. Była to wersja przygotowana na targi E3 i muszę powiedzieć, iż gra wydaję się bardzo dobra, a fakt iż pierwszy raz wykorzystuje pełne możliwości High-Definition sprawi, że nasi rodzice nie będą wiedzieli czy gramy czy oglądamy mecz w telewizji. Jak się dowiedzieliśmy gość z Kanady będzie też prezentował najnowszę dziecko EA Sports na targach E3, a właśnie te targi były kolejnym punktem w programie dla zawodników. Krótka bo tylko godzinna wizyta na E3 w obszarze poświęconym FIFA 12 i możliwość pogrania na wielkich telewizorach nie ucieszyła zawodników, gdyż było wiele wspaniałych tytułów na które warto zwrócić uwagę.
Dla niektórych była to najważniejsza podróż tego roku – otóż kolejnym przystankiem był Mayan Theatre, który był ostateczną areną tych mistrzostw. Nie każdy mógł oglądać finały gdyż był to event „invite only” na który dostęp mieli tylko gracze, ich osoby towarzyszące i osoby zaproszone przez Światową Federacje Piłki Nożnej. Na początek Los Angeles Times i CNN dobrali się do półfinalistów, następnie show mogło się rozpocząć. Prezenter bardzo fajnie przywitał wszystkich tam obecnych, porobiono wiele zdjęć i można było zacząć finały.
Jako pierwsi starli się Cruz i Azzi. Portugalczyk zagrał standardowym w Polsce 4-1-2-1-2, a jego rywal zagrał 5 obrońcami. Atak jest najlepszą obroną i po jednostronnym meczu Cruz zapewnił sobie finał więc już w tym momencie poprawił się gdyż dwa lata temu podczas FIWC 2009 był trzeci. Następny mecz to według obserwatorów przedwczesny finał, po znakomitym meczu Munoz pokonał swoim Realem Madryt ustawionym 5-2-1-2 Winstera 2:1. Adam grał piękny futbol Chelsea taktyką 4-2-3-1 ale to Javier mógł cieszyć się z finału – podczas gdy trzy lata temu odpadł w 1/8 rozgrywek. Smutny Anglik pozostał na swoim stanowisku i rozegrał mecz o ostatnie miejsce na podium i 1000USD. Niestety jego gra nie przypominała nic z tego o pokazał w półfinale i po bramce w 90 min. przegrał z bezbarwnym Markiem, który na swoich pierwszych finałach zajął trzecie miejsce i zadowolony mógł wracać do Sydney.
Bądź na czasie z newsami od EA SPORTS. Śledź nas na Twitterze!
W wielkim finale starli się Cruz z Munozem. Był to bardzo ciekawy pojedynek, w którym końcowy wynik meczu 4:1 nie pokazuje przebiegu spotkania. Javier bardzo dobrze grał Cristiano Ronaldo jednak „polskie” wrzutki Francisco dały mu prowadzenie, a następnie po zmianie taktyki na pięciu obrońców starał się kontrolować finał. Javier był blisko strzelenia kolejnyh bramek, ale zabrakło jakże ważnego w tej grze szczęścia. Po turnieju dużo zdjęć, wywiadów, Francisco był już tym zmęczony, a przed resztą czekało ostatnie after-party.
Okazało się, że pożegnanie turnieju FIWC odbędzie się w Drai’s Hollowood, na szczycie W Hotel. Powiem tylko, że warto było tam być. Kolejnego dnia był nasz powrót do domu i mogliśmy żegnać Los Angeles. Patrykowi nie udało się osiągnąć korzystnego rezultatu, bo celem było przynajmniej podium ale zdobył wielkie doświadczenie, które z pewnością zaprocentuje w przyszłości.
